
Córka wróżki
Czwarty Wymiar | Piątek, 17 lipca 2009
Od najdawniejszych czasów człowiek wierzył w istnienie świata metafizycznego. Podobno postacie z zaświatów uosabiają nasze wyrzuty sumienia, myśli i marzenia, także te nieuświadomione. Przekonanie o ich nieustannej obecności towarzyszy nam po dziś dzień i… wcale nie słabnie.
Dagmara (fot. Czwarty Wymiar)
Zobacz także
Wiadomości
W innych serwisach
Studio
Film
Niewiarygodne.pl
Od zarania dziejów wierzono w zjawy, duchy i widma zarówno wśród wiejskich opłotków, jak i w miastach. Z pokolenia na pokolenie przekazywano opowieści o nieziemskich istotach snujących się po miejscach, z którymi kiedyś były związane. Zawsze istniał jakiś powód tych wędrówek – oszustwo, zawiedziona lub występna miłość, niedokończone sprawy, czasem zbrodnia.
Dziwne odgłosy, rozchodząca się woń kwiatów, których o dziwo wcale nie ma w mieszkaniu, cienie przemykające się po pokojach, zgrzytające w zamku klucze, szmery, szepty…
Kto z nas nie zetknął się z czymś podobnym? Cokolwiek sobie myślimy, jedno jest pewne – nie jesteśmy sami. Wystarczy się rozejrzeć. Być czujnym. Dostroić wyobraźnię i prawidłowo odczytać znaki.
Naznaczona w dniu urodzin
Dagmara usiadła w fotelu. Jej brązowe oczy skrzyły się w słońcu. Zagłębiała się w zdarzenia z przeszłości. Za chwilę o kilku z nich miała mi opowiedzieć. Mimo że wygląda jak zwyczajna siedemnastolatka, od zawsze działy się wokół niej dziwne rzeczy. Pochodzi z rodziny, w której kobiety wróżyły od pokoleń. Pradziadek był koźlarzem, matka – wróżką. Wystarczy tylko na nią spojrzeć, by dostrzec coś niezwykłego.
– W naszej rodzinie od zawsze działy się rzeczy niewytłumaczalne. Nie zgadzam się z teorią, że zdolności, talenty i wiedzę przekazuje się pierwszemu dziecku. Mam trzy córki, ale to właśnie średnia doświadcza tego, co często trudno zrozumieć. Ze mną było podobnie. Czasem wystarczy spojrzeć, by przekonać się, że obecna ciałem, duchem wędruje zupełnie gdzie indziej. Jedni uważają to za dar, dla innych to po prostu utrapienie – mówi matka Dagmary. Nastolatka zaś obraca w dłoni piękny, zachwycający głębią fioletu czaroit i zaczyna opowiadać.
– W chwili przyjścia na świat na czole miałam kropkę podobną do tych, jakie malują sobie kobiety w Indiach. Byłam małą dziewczynką, kiedy mama opowiedziała mi o tym. „No przecież pamiętam, jak tańczyłam” – powiedziałam. Stanęła w osłupieniu. Twierdziła, że nie mogę tego pamiętać. A jednak tak było. Kiedy tylko nauczyłam się chodzić, sięgałam po chusty i ręczniki, zawijałam się w prześcieradła i zamiast normalnie chodzić, najczęściej pląsałam – opowiada Dagmara. – W pewnym momencie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko się skończyło. Ktoś jednak zadbał o to, bym miała tego świadomość. Nie wiem też, jak to się stało, ale miałam nie więcej niż pięć lat, kiedy posiadłam umiejętność robienia niemal idealnego makijażu – dodaje. – Nikt jej tego nie uczył, a ona wykonywała artystyczny makijaż tak, jakby robiła to od zawsze – potwierdza jej matka. – Stałam często z boku i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Już wtedy wiedziałam, że to tylko początek tego, co nas czeka – dodaje. Tajemnicza kropka zniknęła, kiedy Dagmara miała siedem lat. Dziś na wspomnienie o niej dziewczyna tylko się uśmiecha.
Anioł
Niedługo potem omal nie wypadła przez okno. – Zawsze lubiłam patrzeć w niebo. W dzień czy w nocy, nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Czasem słyszałam rozbrzmiewające wokół mnie głosy, choć nie było widać ich właścicieli. Niektóre wołały mnie do siebie. Tego dnia wołanie było donośniejsze. Zaczęło mi doskwierać, przeszkadzało w rozmyślaniu. „Chodź do mnie! Szybko, chodź do mnie! Teraz!” – nakazywał głos z zaświatów – wspomina.
– Wspięłam się na parapet, otworzyłam okno i zamarłam na chwilę. Kiedy weszła do pokoju mama, stałam z rozłożonymi rękami.
– Nie zapomnę tego do końca życia. Stała po drugiej stronie okna, ręce miała wyciągnięte ku górze, spojrzała na mnie i powiedziała: „Muszę iść, woła mnie mój anioł!”. Chwyciłam ją w ostatniej chwili – potwierdza mama Dagmary. – Głos anioła słyszałam jeszcze wiele razy. Najczęściej kiedy się budziłam, czasem wołał mnie, kiedy dokądś szłyśmy, wyrywałam się wtedy mamie i biegłam przed siebie. Wreszcie przestałam z nim rozmawiać i w końcu dał mi spokój. Zresztą mama przez długi czas od tamtego zdarzenia nie odstępowała mnie na krok.
Wydanie internetowe: www.4wymiar.pl